Jeżeli widzieliście poprzednie dwie części to wiecie czego się spodziewać, jeżeli nie, to nie spodziewajcie się niczego. Cóż można napisać o filmie, który kochają miliony, choć dlaczego tak się
Jeżeli widzieliście poprzednie dwie części to wiecie czego się spodziewać, jeżeli nie, to nie spodziewajcie się niczego. Cóż można napisać o filmie, który kochają miliony, choć dlaczego tak się dzieje pojąć trudno. Pierwsze dwie części "High School Musical" obejrzały miliony, a w USA seria prawie od razu zyskała status kultowej. U nas było spokojniej i obecny film jest pierwszym, który trafia na duży ekran. Wszystkie opowiadają o życiu młodzieży tytułowego liceum, w najnowszej odsłonie trafiamy na niezwykle dramatyczny okres końca szkoły i związanych z nim decyzji i zawirowań. Oczywiście dramatyczność jest tu czysto hipotetyczna, podobnie jak fabuła. Generalnie są tylko pretekstem dla prezentacji efektownych układów choreograficznych oraz wstrząsających songów o miłości, dojrzewaniu i innych takich. Śliczny Troy (bożyszcze nastolatków płci obojga Zac Efron) i jego równie piękna dziewczyna Gabriella (Vanessa Hudgens) próbują zmierzyć się z wizją pójścia do collegu, co jest dla nich wyzwaniem na skalę bitwy o, nomen omen, mityczną Troję. Wszystko jak to u Disneya jest wypucowane, ładne i plastikowe, a dramatyzm odpowiednio podrasowany. Nastolatki wyglądające z rozkładówki magazynu Bravo biegają i tańczą w pastelowo zaaranżowanych studyjnych wnętrzach. Jest dużo lukru i emocjonalnej taniochy. Obawiam się jednak, że to co urzeka bardzo wczesnych nastolatków, może okazać się problemem, dla tych, którym dane było (w filmie to odległa i przerażająca perspektywa) skończyć już 18 lat. Ironizuję, ale powiedzmy sobie szczerze, że w zasadzie każdy zarzut postawiony podobnym produkcjom, łatwo można przedstawić jako jego zaletę. "High School Musical 3" jest bowiem bardzo konkretnie "stargetowany" i ci, którzy z automatu nie kupią jego estetyki po prostu nie mają w kinie czego szukać. Warto też przypomnieć, że 30 lat temu po premierze "Gorączki sobotniej nocy" pisano, że to kicz i tandeta, o której za chwilę nikt nie będzie pamiętał. Teraz to poczciwy klasyk. Może więc ten sam los czeka i produkcję Kenny'ego Ortegi. Sentyment to potężna siła, o czym niechybnie przekonają się dzisiejsi fani Zaca Efrona, gdy w końcu, wbrew przesłaniu swojego ukochanego filmu, jednak dorosną.